To druga z trzech limitowanych edycji Schogetten. Poprzednio opisywałam „Apple Pie”, która niezbyt się spisała. Pomyślałam, że może „malinowy sernik” wypadnie chociaż nieco lepiej.
Zapach jest trochę dziwaczny. Trąci malinową Mambą połączoną z czekoladą, a do tego wszystko okraszone aromatem aromatów
Konsystencja jest bliżej nie określona. Nieco tłusta, ale pod koniec też trochę proszkowa. Generalnie nie jest zła. Jednak smak to już zupełnie inna bajka. Jak się spodziewałam nie jest to nic specjalnego i tak jak w „Apple Pie” nie ma nic wspólnego z nazwą. Żadnego sernika tutaj nie czuć, a maliny tylko subtelnie, niemal nie wyczuwalnie gdzieś tam w tle się przejawiają jako gumowe, lekko kwaskowe, klejące się do zębów i dające się żuć kawałeczki, które zresztą nadal nieco przypominają Mambę. Nadzienie rzekomo jest jogurtowo – malinowo – twarogowe. Szczerze nie zgadła bym gdybym nie przeczytała. Nie czuć tu żadnego posmaku twarogu, maliny tak jak wspomniałam występują jedynie w postaci tych mało malinowych kleistych cząstek, a smak jogurtowy również zdaje się być tutaj nie obecny. Jest bardziej mleczno – nijaki. Na pewno nie jest to coś na wzór Milki jogurtowej, czy innych typowo jogurtowych nadzień z kwaskowo – serwatkowym posmakiem. W składzie są niby kawałki herbatników i fakt – niby coś tam czasem chrupnie, ale są to maciupeńkie okruszki pozbawione jakiegokolwiek smaku, więc w zasadzie nic nie wnoszą. Do tego da się momentami wyczuć chemię dość wyraźnie, a sama czekolada też jakaś taka nie najlepsza, zupełnie jak nie Schogetten.
W ogólnym odbiorze czekolada niby nie była najgorsza (a na pewno o niebo lepsza od Schogetten Strawberry Yoghurt), ale nic wspólnego ze swoją nazwą nie ma. Jest po prostu słodka i nijaka, bez żadnego wyraźnego smaku. Nie jest to coś do czego chciało by się wracać, więc kiedy limitki znikną z półek na pewno nie będę po nich tęsknić.
Ocena – 4/10
Cena – 3 zł
Gdzie kupiłam – Sklep osiedlowy
Czy kupię ponownie – Nie



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz